Po dniach normalnych rzeczy jakie normalnie się robi na konferencjach (z tym że z powodu jedzenia jakim nas uraczono uważam, że kuchnia portugalska do smacznych nie należy).
Znowu wczesną porą jesteśmy odstawieni na lotnisko. Szybko się odprawiamy i w zasadzie niewiele więcej, bo lotnisko jest małe. W końcu idziemy do bramki, sięgam do kieszeni ... nie mam karty pokładowej. Spoko, jest pewnie w innej kieszeni. Sprawdzam drugą, potem trzecią i w ogóle wszystkie kieszenie jakie mam. Sprawdzam drugi raz i trzeci, wywalam kieszenie na drugą stronę a karty po prostu brak. Przypominam sobie jak jeszcze sprawdzałem i wkładałem do kieszeni.
Personel z bramki karze mi leciec do stoiska linii. To lecę. Tam okienko zamknięte - odprawili wszystkich których mieli odprawic i poszli, co tu będą sami siedziec. Wpuszczanie na pokład traw. Wracam, ale tutaj oczywiście cała procedura sprawdzania przy wejściu. Już mnie obadali i ktoś poradził, żebym poszedł do ogólnego okienka lotniska. No to lecę. Tam mi mówią, że tylko w okienku linii. Odprawa trwa. To się jakoś w międzyczasie nie otworzyło. Lecę z powrotem i znowu mnie skanują, przeszukują i w końcu jeden z nich dzwoni na brankę. Moja karta pokładowa leży tam i czeka. Ktoś przyniósł. Zdyszany wpadam do samolotu jako ostatni i zastanawiam się czemu nie można było dac komunikatu. Ale najbardziej jestem szczęśliwy, że nie zostanę w 1 parze spodni w Portugalii (caluteńki bagaż poszedł do luków).
Tak więc na lotnisku nie można wkładac karty pokładowej do tylnej kieszeni spodni, potem łazic, siadac i miec nadzieję, że karta nie wypadnie. Włożyc w dorze znane miejsce, trzymac mocno i nie gubic.