Następnego dnia idę wszystko zobaczyc. Pole piękne, bardzo malownicze, tuż nad zatoką. Po raz pierwszy widzę pole typu links - właśnie było nim Old Course w St. Andrews.
Ale żeby nie zanudzac - tutaj grają wszyscy od setek lat, więc jest to naturalna częśc życia. To jest ta wyczuwalna różnica między krajami. Tutaj czuje się normalnośc, naturalnośc i oczywistośc gry w golfa. Po polu można spaceorwac, można towarzyszyc zmaganiom graczy. Tradycyjnie w niedzielę pole jest zamknięte i nadal używane jako miejsce wypoczynku. Pełen relaks. Ale żeby zagac na tym polu trzeba się nieźle nagimnastykowac (długo się czeka na wolny tee time - możliwośc zagrania).
Załatwiam co mam załatwic i zwiedzam to nieduże, a tak sławne miasteczko. Domy są stare, kamienne, szare i solidne. Tak jak postawiono je chyba setki lat temu tak stoją. To też różnica odczuwalna dla kogoś z Polski. Taki zupełnie inny, nierealny trochę klimat. Gdyby nie samochody (na bardzo wąskich uliczkach) to można pomyślec, że się człowiek cofnął w czasie.
Idę na kolejny spacer po najstarszym polu świata. Niestety aparat odmawia posłuszeństwa, więc zdjęc będzie bardzo mało. Ani się człowiek obejrzy a już trzeba wracac. Zabieram się ze znajomym do Edynburga, który o mało co nie spóźnia się na swój samolot. Wpisując w nawigację adres wypożyczalni gdzie ma oddac auto, wprowadza zły kod i jedziemy na drugi, zły koniec miasta. Tak to jest z tą techniką.
A ja wracam do domu.