Ląduję w Barcelonie. Cieplutko. Z walizką, przewodnikiem i nic więcej. Bo jeszcze dodam mam być podróżnikiem prawdziwym, więc nie mam zarezerwowanych noclegów. No jak się tak chce to teraz trzeba znaleźć dach nad głową. Zimowy, polski płaszcz wcale się nie przydaje w ciepłej Barcelonie. Ciepłej dla mnie, bo jak widzę, to Hiszpanie chodzą w kurteczkach. Może nie bardzo grubych ale dla nich pewnie jest zimno. No nic, wlokę się po mieście z nieporęczną torbą (czemu nie plecakiem?) i grubym, coraz cięższym płaszczem. Odwiedzam jakieś sześć miejsc i wszędzie pytam o cenę, a ponieważ mam być tutaj ponad dwa tygodnie to chcę jakiejś lepszej ceny. Nie z nimi takie numery. Turystów tu tysiące, zawsze się pokój wynajmie, więc ceny mało negocjowalne.
W końcu zmęczony już nieźle docieram do Pension Selecta, gdzie udaje mi się urwać 5 euro na dobę. Facet nawet umie powiedzieć coś po polsku, jedno lub dwa słowa - wiadomo wtedy klient od razu lepiej się czuje. Mówię, że chcę sprawdzić pokój więc wysyła mnie na samą górę i wchodzę do 2x2 metry pokoiku bez okna ale z lufcikiem wentylacyjnym. Mówię, że takiego pokoju to ja nie chcę i w końcu dochodzimy do porozumienia, a ja mam pokój z małym balkonikiem, dużymi oknami i widokiem na ... okna i ścianę budynku po drugiej stronie wąskiej uliczki.
Natomiast usytuowanie jest wspaniałe, kilka kroków od Ramblas i kilkanaście od Mercat de la Boqueria, gdzie będę kupował owoce i inne rzeczy. Targ tutaj powstał w gdzieś koło 1200 roku czyli kiedy u nas chyba było rozbicie dzielnicowe po Krzywoustym i działa do dzisiaj. Ogromny wybór wszystkiego - owoców, mięs (suszonych, pleśniejących niejadalnych kiełbas i gumowatych szynek) oraz owoców morza. Wszystko świeżutkie i pachnące.